Bardzo mało wiemy w Polsce o TTIP, czyli Transatlantyckim Partnerstwie Handlowym i Inwestycyjnym.
Jeszcze mniejsza jest nasza wiedza o zagrożeniach dla Europy, w tym Polski, w przypadku podpisania i wdrożenia tej umowy. Napisali Polacy kilka lub może kilkanaście rzeczowych tekstów o strefie wolnego handlu, podczas gdy tylko jedna niemiecka gazeta ‚Deutsche Wirtschafts Nachrichten‚, opublikowała ponad 200 artykułów. Czytamy tam na przykład:
— „250 tysięcy uczestników demonstracji w Berlinie przeciw TTIP”;
— „Tylko 17% Niemców zgadza się na umowę TTIP”; „Deputowana Wagenknecht żąda referendum o przyjęciu lub odrzuceniu TTIP”;
— „Greenpeace żąda natychmiastowego przerwania rokowań w sprawie TTIP”; „CDU domaga się ukarania Greenpeace za ujawnienie tajnych dokumentów TTIP”;
— „Tajne papiery TTIP ukazują ogromny nacisk USA na UE”; Amerykanie ułatwią na przykład eksport niemieckich samochodów pod warunkiem przyjęcia przez Europę większej ilości amerykańskich produktów rolnych (i to się nazywa strefą wolnego handlu?! – przypis ZB);
— Angela Merkel obstaje przy umowie TTIP”; „Francuski rząd liczy na niedojście do skutku umowy”.
Ostatnio pisali w DWN: „Nacisk Amerykanów na zawarcie umowy TTIP ma ważne powody: banki USA obawiają się, iż będą zaskarżone przez europejskie sądy o ‚kryzys zadłużeniowy’. Amerykańskie banki namówiły wiele europejskich gmin i przedsiębiorstw do wątpliwych interesów spekulacyjnych”.
Kilka dni temu szef partii ZMIANA dr Mateusz Piskorski pisał w tekście „TTIP, czyli koniec Europy” na swym blogu:
Transatlantyckie Partnerstwo Handlowe i Inwestycyjne (TTIP), czyli umowa o utworzeniu strefy wolnego handlu i przepływu kapitału pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską rzuca coraz większy cień na podstawowe prawa obywatelskie i konsumenckie w państwach UE. Kwestionuje także w sposób zasadniczy filozofię prawną i polityczną kontynentalnej Europy, mówiącą o wyższości interesu zbiorowości (społeczeństwa, narodu) i jej politycznej organizacji (państwa) nad prywatnymi osobami prawnymi (w tym przypadku korporacjami). Kategoria interesu publicznego – w świetle ujawnionych założeń umowy – przejdzie do historii. Ratyfikacja TTIP spowoduje, że wszyscy obudzimy się w nowej rzeczywistości otwartego, niczym nieskrępowanego panowania kapitału.
TTIP zawiera także cały szereg innych, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnych zapisów. Jakich? Tego dowiadujemy się wyłącznie dzięki przeciekom takim, jak ostatni nagłośniony przez Greenpeace. Proces negocjacyjny ma bowiem charakter tajny, rozmowy toczą się w zaciszu brukselskich i waszyngtońskich gabinetów. Podobnie było w przypadku słynnej umowy ACTA w 2012 roku, gdy społeczny protest po raz pierwszy w historii zmusił europejskie elity do cofnięcia się o krok. Czy analogiczny protest pojawi się też w przypadku TTIP? Trudno powiedzieć, na pewno widzimy go już w krajach Europy Zachodniej, przede wszystkim w Niemczech i Francji. Problem TTIP, która prawdopodobnie oznacza ekonomiczną kolonizację Starego Kontynentu przez korporacyjno-kapitałowe elity zza oceanu, wpływa z jednej strony na polityków krajowych, którzy stoją w obliczu wyborów (patrz warunkowy sprzeciw prezydenta Francois Hollande po przeciekach dotyczących GMO i substancji szkodliwych), ale z drugiej nijak nie rzutuje na butę urzędników Komisji Europejskiej. Brukselska biurokracja w sposób bezpośredni i szczery wyraża swoje poglądy ustami unijnej komisarz ds. handlu Cecilii Malstroem, która z rozbrajającą szczerością oznajmiła niedawno: „mój mandat nie pochodzi od Europejczyków”.
Wśród ujawnianych cząstkowo zapisów projektowanego traktatu niewątpliwie najistotniejsze jest zastrzeżenie w nim zasady ISDS (Investor-State Dispute Settlement – rozstrzyganie sporów państwo – inwestor), czyli mechanizmu, który w praktyce pozwoli na uzyskiwanie w ramach procedur arbitrażowych (pozapaństwowych) wielomiliardowych odszkodowań. Komisja Europejska, w wyniku napływających w tej sprawie protestów, zaproponowała nieco inny mechanizm – Investment Court System (ICS, system sądów inwestycyjnych). System ten jednak nie tyle likwiduje, co wręcz instytucjonalizuje logikę anglosaską w relacjach podmiot prywatny – państwo. Intencją autorów i zwolenników TTIP po obu stronach oceanu jest, jak zauważył laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii prof. Joseph Stiglitz, „próba zwiększenia władzy i kontroli korporacji nad gospodarkami i społeczeństwami”.
W listopadzie ubiegłego roku na temat wybranych konsekwencji TTIP całkiem racjonalnie wypowiadał się polski minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel. Niestety, oficjalna linia rządu PiS w tej sprawie jest od jego spostrzeżeń całkowicie odmienna. Gorącym zwolennikiem ratyfikacji układu okazał się Witold Waszczykowski. Jeszcze większy entuzjazm wobec niego wyraził ostatnio wicepremier Mateusz Morawiecki. Spod cienkiej warstwy socjalkonserwatyzmu PiS, wyłazi w ten sposób po raz kolejny poczwara neoliberalizmu. Akceptując TTIP, partia rządząca – wbrew swym publicznym deklaracjom i nawoływaniom – oddaje kontrolę nad Polską wielkim korporacjom. Komisja Europejska prowadząc, istotnie bez mandatu od narodów Europy, negocjacje z Waszyngtonem zaprzecza fundamentalnym wartościom Starego Kontynentu, oddając prymat kapitałowi nad człowiekiem i wspólnotą.
http://mateuszpiskorski.blog.onet.pl/2016/05/06/ttip-czyli-koniec-europy/
* * * * * * *
Dwa miesiące temu bloger Andrzej Szubert (nick: @opolczyk) pisał:
Jeśli za owe „bariery” uznamy ochronę środowiska, ochronę zdrowia, obronę praw konsumentów i praw pracowniczych – to Morawiecki ma rzeczywiście rację. Te „biurokratyczne bariery” utrudniają rzeczywiście żądnym maksymalizacji za każdą cenę zysków ponadnarodowym (czytaj żydo-banksterskim) koncernom i korporacjom osiąganie tychże zysków bez oglądania się na cokolwiek. Rzeczywistymi właścicielami owych korporacji – posiadaczami większości ich akcji – jest kilka wiodących banksterskich klanów z Rothschildami i Rockefellerami na czele. I to oni zyskają kolejne miliardy na TTIPie. A Morawiecki junior jest (jak każdy prominentny PiSdzielec) ich podrzędnym płatnym najemnikiem.
Zygmunt Białas